Dlaczego Bad Gateway? Złe wyjście (rozwiązanie), czyli zła, nieprzemyślana decyzja znane są każdemu, kto trochę bardziej zagłębił się w życie. Smak porażki bywa gorzki, ale przemyślenia i obserwacje pozostają. To samo odnosi się do otaczającej nas rzeczywistości. Obserwacja otaczającego nas życia często ciśnie nam na usta mniej lub bardziej wybredne komentarze, począwszy od pospolitej łaciny kuchennej, na bardziej wzniosłych i pozytywnych emocjach skończywszy. Dlaczego nie dzielić się nimi z innymi? Daje to możliwość lepszego wzajemnego poznania, ale również swoistego katharsis dla osoby która się uzewnętrznia. Ów blog, przyjmuje formę dziennika szaleńca, który musi przelać swe myśli i podzielić się nimi z innymi. Terapia powiecie? - a kto jej dziś nie potrzebuje. Ostrzegam z wyprzedzeniem, iż pisze to co myślę, jestem skorpionem i nie zawaham się tego użyć. Jeśli ktoś poczuje się urażony - widać tak miało być. e-502 powstaje dla własnej przyjemności - oraz by podzielić się z Wami swoim światopoglądem i spostrzeżeniami, ale nie zamierzam oszukiwać samego siebie tylko po to by komuś nie było przykro. Mentalność Dr. House'a - skwituje ktoś - być może. W tym zwariowanym świecie jeszcze na tyle nie oszalałem by sam sobie wciskać kit, że jest inaczej niż jest. Zapraszam do czytania... a i jeszcze jedno - wszelka zbieżność nazwisk i postaci jest zakładana.

wtorek, 20 grudnia 2011

Święta, święta...

Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia pragnę złożyć wszystkim moim czytelnikom Serdeczne Życzenia... STOP! blablabla jak na tysiącu innych blogów o tej porze roku. Oczywista oczywistość że pragnę dla Was jak najlepiej ale nie o tym ma być ten post. Zapewne mogliście już wywnioskować z moich poprzednich postów, iż jestem wyczulony na głupotę i hipokryzję - jak wielu powiecie? To dlaczego jest taka skala tych zjawisk??? Świąteczna atmosfera, prezenty, ciepło, miłość, rodzina - zaiste. Naród w którym według ISKK podaje, że jest 33,7 mln katolików co stanowi 95,8% ogółu społeczeństwa powinien zachowywać się zgoła inaczej. Co mam na myśli zapytacie? Odpowiedzcie sobie sami - jak bardzo cieszycie się na nadchodzące święta? Ja osobiście przyznam się, iż nie bardzo. Abstrahując już od sytuacji rodzinnej, niesnasek, wiecznej chęci dopasowania i zadowolenia wszystkich (a to wcześniej bądź, a to później, a to w pierwszy, a to w drugi dzień świąt... etc.) Wiem, że cieszy wolne od pracy... ale w tym roku nawet to się Bogu nie udało. Czasami wolałbym siedzieć w pracy i robić raporty - nad tym przynajmniej panuję. Ale tak jak pisałem wcześniej - abstrahując od tego (każdy ma taki układ na jaki sobie pozwolił) - jakim hipokrytą jest Polak-katolik, czyli co tak naprawdę sobie wzajemnie robimy jako społeczeństwo w okresie przedświątecznym:
  1. Chamstwo na drogach i parkingach przekładające się na ślepą furię i na etap drugi czyli...
  2. chamstwo w sklepach i przy kasach. Dzikie hordy wiecznie nie najedzonych, nie obkupionych i egoistyczno-akulturalnych ludzi szturmujących sklepy, ulice i galerie parkingi. Nie wspomnę już o środkach komunikacji miejskiej itp. 
Nie wiem dlaczego mam wrażenie, iż wrodzone geny skurwysyństwa dodatkowo uwydatniają się w tym narodzie właśnie w okresach w których powinniśmy bardziej i cieplej myśleć o innych (ale cieplej nie przez pryzmat zalewającej nam oczy krwi). Co więcej mam również wrażenie, że osób bezmyślnie lub też umyślnie postępujących w ten sposób z każdym nowym pokoleniem przybywa. To jest właśnie przerażające... Niech żyje więc wielki polski, katolicki Naród! Mikołaj nadchodzi...


poniedziałek, 19 grudnia 2011

Wielki powrót?

Dawno nie pisałem. Czasami zdarza się tak, iż tempo naszego życia przekracza możliwości sformułowania myśli i ułożenia tego co chcemy napisać w sposób odpowiedni dla docelowego czytelnika. Nie chodzi bowiem o to by pisać cokolwiek - dla samego pisania. Należę do osób które chciałyby formułować to co pisze tak, by czytelnik odbierał odczucia i analizy których się podejmuję właściwie. Każdy post jest w pewnym sensie ekshibicjonizmem mojego ego, więc jeśli już mam takie zboczenie - należy uprawiać je dobrze. Urlop jest zawsze okresem, kiedy człowiek porządkuje sobie śmieci nagromadzone przed potylicą w okresie roku. I ja mam taki zamiar. Mam również nadzieję na to, iż da mi on siłę napędową na najbliższe kilka miesięcy, bym mógł płodzić kolejne, interesujące Was mam nadzieję posty.


wtorek, 19 kwietnia 2011

GTA4 - czyli dlaczego chłopcy nigdy nie wyrastają z grania

Może to trochę spóźniony post, bo gra już jakiś czas jest na rynku - ale uwierzcie mi iż tyle czasu (licząc od premiery) potrzebuje przeciętny Polak by dociułać się sprzętu z możliwościami obsługującymi tą grę. Poza kosmicznymi wymaganiami sprzętowymi gra jest moim zdaniem pasmem sukcesów. Już sama grafika rekompensuje powyższe wymagania (nawet w opcji low ;)) . Do tego rewelacyjna - jak zwykle muzyka i fizyka gry. Ale to znawcy gatunku chyba zakładają za pewnik. Dużą frajdę dają dodatki do głównej fabuły - mówię tu o The Ballad of Gay Tony i The Lost and Damned. Ciekawym pomysłem jest połączenie trzech fabuł tychże gier  w jedną całość. Tym samym wcielając się w inne postacie w grze możemy te same misje widzieć z zupełnie innej strony, a także znać szersze tło zaistniałych sytuacji i przebiegu akcji. Poza odrębnymi misjami dla każdej z fabuł, są misje, które jak się okazuje są wspólne dla wszystkich bohaterów GTA. Poza tym każda z części ma odrębną muzykę i mini misje i odrębny klimat - od gangsterki przez deathmetalowy gang motocyklistów po klubowe życie i wieczne imprezy. Jednym słowem jest to połączenie strzelanki z NFS, zręcznościówką a wszystko w przepiękniej grafice. Każdy facet odnajdzie tu część siebie i w pełni wyżyje. Więcej już nie zdradzę. Serdecznie polecam. 
T.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Polak potrafi - czyli pomysł na biznes

Jakiś czas temu moja dama zapragnęła wybrać się na targi biżuterii które odbywały się w hali Expo w Łodzi. Pech chciał, iż w drugiej sali odbywały się poza targami biżuterii targi ezo, czy cokolwiek to było. Oczywiście trafiliśmy do niewłaściwej hali. Nie powiem, biżuterii trochę było, ale meritum stanowili prorocy, wróżki, znachorzy - ogólnie trafiający w mej klasyfikacji do zbioru nawiedzeńcy. Gdy się zorientowałem - było już za późno - bilety były kupione. Jak się jednak de facto okazało, nie żałowaliśmy wyboru hali. Tylu spaczeńców, oszustów, naciągaczy i jednocześnie w jednym miejscu i pod jednym dachem nigdy wcześniej nie spotkałem. Powiem szczerze - lepsze niż jakikolwiek kabaret, bo można wejść w interakcję i wtedy zaczyna się cały fun. Z drugiej strony smutnym jest fakt, iż tak wielu ludzi się na to łapie. Najczęściej są to osoby niestety starsze, lub też szeroko pojęci "ateiści" poszukujący... :). Nie jest to dysputa o religii, ale ilość osób będąca uczestnikami i odwiedzającymi owe targi świadczy o tym iż człowiek musi w coś wierzyć. Wiara w coś silniejsze, tajemnicze, nieznane jest chyba w naszej naturze. Jeśli nie jest to Krzyż, Allah, Budda, etc. zawsze może być Swarożyc, święte kamienie, runa lub też fakt iż "Cyganka prawdę Ci powie". Tak czy inaczej - jak się okazuje zarobić można naprawdę na wszystkim. Święte kamienie rodem z Chin, breloki, przywieszki, "magiczne" medaliony rodem z allegro - czy co tam kto lubi. O gustach się nie dyskutuje. Szkoda, że wszystko jest kosztem starszych naiwnych ludzi. No cóż jak się okazuje na głupotę nawet wiek nie pomaga. Z drugiej strony Kościół też nie ma oporów by wyciągać od takich ludzi pieniądze - więc biznes jest biznes.  (Żeby nie było jestem wierzącym katolikiem, ale instytucji Kościoła w Polsce nie trawię).  Ja osobiście kupiłem sobie trochę dobrej Chińskiej herbaty oraz świętą magiczną skrobaczkę do owoców i warzyw dająca +1 do sprytu i +5 do umiejętności kuchennych. Nie ma jak targi ezo. ;-)

What's your favorite scary movie? ;->

Czy byliście kiedyś na horrorze z sentymentu, dla czystej, wręcz zakrawającej na psychopatię przyjemności? Nie plasuje się z reguły w gronie psychopatów, choć jak mówi tekst jednej z piosenek   ("...Jak zdrowo być wariatem, w tym popieprzonym kraju..."), chyba tak jest łatwiej. W dniu wczorajszym miałem okazję obejrzeć kontynuację kultowego horroru(?) Krzyk. Czwarta już część - jak to bywa w tego typu gatunkach zwykle jest już popłuczynami po tym co w oryginale straszyło/bawiło/urzekało etc. Ten sam pogląd podziela chyba Wes Craven - twórca kolejnej części. Dobrze, iż postanowił to wykorzystać - tworząc swego rodzaju pastisz pierwowzoru. Dzięki temu, iż sam autor wyśmiewa się z poprzednich części, wyraźnie nabiera dystansu do całego cyklu Krzyk, sprawia, iż film ogląda się jako horroro-komedię z przyjemnością. Więcej nie będę zdradzał. Sam jestem fanem wszystkich części, oraz Koszmaru minionego lata na którym wzoruje się pierwsza cześć Krzyku. Serdecznie polecam czwartą już część. 


piątek, 1 kwietnia 2011

Zgryźliwy tetryk

Starzeję się... przynajmniej takie odczucie mam ostatnio oceniając otaczający mnie świat. Sam już nie wiem, czy to kwestia systemu wartości, czy fakt, iż przestaję rozumieć zachwyt "młodych ludzi" popkulturą i nauką - sam nie wiem. Po prostu nie trafiają w me gusta ostatnie superprodukcje wytwórni muzycznych, filmowych,a pojęcie o świecie i ogólny stan wiedzy młodzieży przyprawia mnie o mdłości. Ktoś kiedyś powiedział, iż prawdziwy zodiakalny skorpion uważa większość populacji za idiotów, a tylko część godna jest konwersacji z nim. Nie wiem czemu, ale to uczucie nasila się we mnie, szczególnie w stosunku do niektórych osób. Dodatkowo wspomagają ów uczucie doniesienia od moich przyjaciół prowadzących zajęcia na uczelni, dotyczące stanu wiedzy podopiecznych. I tu zaczyna się tetryczenie ;) - za moich czasów... :D. Przyznaję - sercem zatrzymałem się na przełomie lat '80/90. Nie rozumiem murzynów obwieszonych łańcuchami, sztuki opartej  na wielkim YO, pokazywaniu piersi i kręceniu tyłkiem. filmy oparte o  efekty specjalne w których broni się NY przed kosmitami, rozbłyskami z kosmosu itd. są po prostu parodią kina akcji. Czy został nam tylko Tarantino i Del Toro? Jestem audiofilem, wiec dla mnie liczyła się muzyka, wartość wokalna, teksty, współgranie obrazu z dźwiękiem (na teledyskach), pewien wręcz romantyzm. Obecnie wszystko sprowadza się do tego że, by być popularnym należy się roznegliżować i pobluźnić. Co z klimatem a la G'N'R, Bon Jovi, Europe etc. Nawet pop był przystępniejszy - kiczowate Pet Shop Boys niosło więcej przekazu niż dzisiejsi wokaliści Umbrella ela ela :D (no chyba że jest to reklama Resident Evil). To samo tyczy się stanu wiedzy. W tym aspekcie akurat zaczyna się tworzyć u nas swoisty American Dream, lub też druga Japonia (Yata!). Najgorszym jest fakt, iż nie potrafię sobie wyobrazić zatrzymania/odwrócenia tego procesu. Z jednego z najbiedniejszych, ale również najlepiej wykształconych krajów Europy, stajemy się państwem o zupełnie odwrotnych proporcjach, czy tego chcemy, czy nie. Mnie to osobiście przeraża. 
Tetryk.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Korporacja jako biurowe RPG

Doświadczenia pracy w korporacji dają szeroki pogląd na zachowania ludzi w korporacyjnej dżungli. Co ciekawe rezultat tych obserwacji skłania mnie do wnioskowania, iż tak naprawdę każdy dział korporacji stanowi osobną firmę. Może być to zrozumiałe, przy założeniu, iż każdy z działów jest indywidualnie rozliczany i pracuje sam wyłącznie na swój sukces. Mało kiedy niestety w korporacji tak to wygląda. Tym bardziej dziwi fakt nie dbania o wspólny wynik i przedkładania własnych wizji nad ogólne wytyczne. Człowiek jest de facto  jedynym pierwiastkiem generującym błędy w korporacyjnej machinie (nawet jeśli coś jest niedociągnięciem systemu - to i tak powstało jako takie z racji błędu człowieka). Dobry, wyrozumiały przełożony (a przecież na takich stawiają korporacje na asessmentach) potrafi bronić swoich podwładnych przed wyższymi przełożonymi - co nie wyklucza pouczenia ich, lub też nazwijmy to wprost - solidnego opier..lu post factum w sytuacji 1 vs 1. Dlaczego więc z uporem maniaka zdarzają się przełożeni nie potrafiący wyciągać wniosków i tym samym konsekwencji w stosunku do podwładnych forsując tym samym swoje partykularne cele (będę miał/a zadowolonych pracowników ponieważ jestem łagodnym/ą szefową). W gruncie rzeczy sytuacja zaczyna przerastać ów przełożonego, ponieważ - standardowo - podwładni zauważają miękkie podbrzusze szefa i wykorzystują ten fakt poprzez coraz większe pokłady niesubordynacji. Nakręca to spiralkę coraz bardziej. Dodatkowo przełożony przestaje postrzegać cele kategoriami korporacyjnymi, a zaczyna postrzegać własnymi, mającymi na celu utrzymać w ryzach dział i swoje stanowisko. Nie ważne, iż podobne efekty dałby konkretny zysk finansowy w postaci premii - który zadowoliłby całość firmy, a wymagający szef uzyskałby szacunek u podwładnych bardziej niż ktoś kto wiecznie się podkłada. A podkładanie to podzielić można na swoiste tury - zupełnie jak w RPG. Mało to jest to rozgrywka w trybie multiplayer - różne działy w oparciu o szefa jednostki składają zażalenia, przełożony z centrali naciska na osiąganie wyników - innymi słowy im dalej w las tym gra staje się trudniejsza. Należy obciążać winą inne działy w jednostce, stosować szeroko zakrojoną i rozbudowaną technikę subtelnego ass-lickingu wyższych przełożonych itp. itd. Czy to wszystko warte jest zaniechania dyscypliny i stworzenia swoistego bezkrólewia? Dobry menedżer musi być w pewnym stopniu świnią w stosunku do swoich podwładnych - by potrafić w sposób kulturalny  i taktowny trzymać innych za ryj. Niestety nie zawsze umiejętności i osiągnięcia są w stanie przebić się przez warstwę śliny z wazeliną...

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Wielkie egipskie wakacje Wujka Sama - niech żyje demokracja!

USA wielu z nas kojarzyć się może z wartościami takimi jak wolność, demokracja, stabilizacja i pokój. Może, ale nie musi... Ja postrzegam weń wartości nieco odmienne - jak odwieczna chęć poszerzenia swojej strefy wpływów, dająca kontrolę nad "demokracją" i "pokojem" poprzez uzależnienie gospodarcze i militarne. Wartości te bezpośrednio zostały transponowane z  zimnowojennej doktryny Reagana. Stabilizacja oczywiście i przede wszystkim ale tylko na warunkach UN / NATO w których to organizacjach USA posiada większość militarną, a więc i decyzyjną. Można by rzec - mają potencjał, chcą pomagać - należy takie rzeczy docenić i popierać. Niestety nie wierzę w świat idealny, tym bardziej jeśli wymaga on milionów $ zaangażowania dla idei ;) . Zimna wojna dawała amerykanom swoistą wymówkę do prowadzenia akcji militarnych, wywierania nacisków na rządy poszczególnych państw - bo przecież było to uzasadnione. No ale wszystko co dobre kiedyś się kończy (tak jak czysta toaleta) i należy zacząć używać białych rękawiczek. Dlaczego wysnuwam aż tak radykalne wnioski zapytacie. No cóż po prostu nie przypominam sobie interwencji UN ani NATO na Kubie, gdy USA wspierało rewolucję kubańską Castro przeciwko dyktaturze Batisty, ani również w Nikaragui, gdzie supportowało lokalne antykomunistyczne contras. Przykładów można przytaczać wiele. Była to od zawsze amerykańska strefa wpływów - a więc Stany Zjednoczone nie musiały udawać, iż potrzebują "wsparcia" innych sojuszników by pod patronatem demokracji zapewnić uciśnionym szczęście. Trudniej było w Afganistanie - tu już trzeba było użyć czyichś innych rąk, by stryjek Saszka się nie pogniewał za gmeranie u jego granic. Przypadkiem znaleźli się lokalni mudżahedini i tak dofinansowano  i przeszkolono globalny terroryzm.  Lojalny partner u boku największego wroga postanowił pójść własną drogą. Nie sprawdziły się teorie, iż wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, gdyż świat islamski wyznaje własne zasady i wartości. Niestety nie wyciągnięto wniosków...
Egipt jest krajem, który od zawsze był symbolem stabilności, niezmienności granic (poza czasami starożytnymi). Wszystkie główne miasta i stolica pozostają niezmienne od tysięcy lat, tak samo jak poglądy i wartości lokalnej ludności. Co więcej Egipt jest jednym z niewielu państw arabskich, stosujących ustrój demokratyczny (a konkretnie umiarkowaną republikę prezydencką). System prawny Egiptu oparty jest na prawie anglosaskim, prawie islamskim i kodeksie napoleońskim. Wszystko to działało przez całe dziesięciolecia. Dlaczego więc nagle rewolucja? Nic nie dzieje się bez przyczyny.  Jako kraj islamski Egipt zawsze wspierał (co wielokrotnie udowodnił, chociażby Wojną Sześciodniową) dążenia Palestyny do niepodległości, i to najlepiej w granicach sprzed 1948 (powstanie Izraela). Z wiadomych względów Wujowi Samowi się to nie podoba. Prezydentura Mubaraka co prawda gwarantowała spokój i nie uczestniczenie w konflikcie palestyńsko-izraelskim, ale opierała się na stanie wojennym trwającym niezmiernie od 1981 r.- który hamować miał rozwój islamskiego ekstremizmu i walkę z Al-Gama'a al-Islamiyyą dążącą do utworzenia państwa islamskiego w Egipcie. Obecne protesty w Egipcie wyrażają opinie społeczeństwa, które od 30 lat żyje w stanie wojennym. Nikt dotąd nie udzielał temu państwo wsparcia - bo przecież "jakoś się kręciło". Amerykanie zadowoleni byli z sojusznika, którego sami pomogli obsadzić - a obecna ich interwencja pod pretekstem troski o Egipt (namawianie Mubaraka do rezygnacji przez Obamę) ma za zadanie pomoc w utrzymaniu status quo i obsadzenie stanowiska godnym, "nie wychylającym" się za mocno następcą, tworząc fasadę zmian dla społeczeństwa ich rządnego. Nie ma to jednak na celu przeprowadzenia gruntownych reform, które pozwoliłyby uleczyć sytuację gospodarczo finansową kraju (ogromny dług publiczny) i przyhamować tym samym rozwój ekstremizmu islamskiego - lecz stabilizację poprzez zapewnienie pasywności  Egiptu w polityce międzynarodowej. Jak zwykle ucina się łeb Hydrze, nie wyrzucając zwłok. A łeb odrasta... Wszystko jest kwestią czasu.

niedziela, 23 stycznia 2011

"Dama Puk"

Ostatnio czekając w warsztacie samochodowym na odbiór auta przeglądałem jedno z męskich pism w którym to znalazłem artykuł o enigmatycznie brzmiącym tytule "Dama Puk". Początkowo sądziłem, iż to coś bardziej błahego w kwestii tematyki (jak to w tego typu pismach bywa), ale muszę przyznać - myliłem się. Artykuł dotyczył samotnych singielek w wieku 30~40 lat, które borykają się z problemami samotności, brakiem seksu, uczuciem opuszczenia i bezcelowości istnienia, poza sferą zawodową w której oczywiście się odnalazły i czują się spełnione sukcesami jakie odniosły. Powstaje tylko pytanie po co komu satysfakcja zawodowa, jeśli nie przekłada się na wartości pozazawodowe, jak rodzina, czy po prostu życie prywatne. Problem polega na tym, iż coraz więcej firm, dużych korporacji w Polsce bardzo chętnie  kształtuje u młodych ludzi taki światopogląd, narzucając im poniekąd drogę "Single Player" jako jedyny schemat rozwoju zawodowego, okupiony setkami nadgodzin i przenoszeniem pracy w domowe pielesze. Tym samym młodzi ludzie sami tworzą sobie hierarchię wartości w której to najpierw jest praca i sprawy zawodowe, a dopiero później życie prywatne, spędzane nota bene na balangach alkoholowych (odreagowywanie stresu) w towarzystwie ludzi z pracy (no bo skąd mieć inne znajomości, których się nie pielęgnuje z braku czasu?). Przychodzi jednak moment, kiedy blask sukcesów gaśnie, balangi się nudzą (lub po prostu zauważa się fakt staczania się po równi pochyłej), a ambicje nikną po tym jak nasz szef dostaje pochwały i/lub premie za naszą ciężką pracę. Samotność zaczyna coraz bardziej doskwierać, a "wyrywanie" partnerów w pubach przychodzi coraz trudniej. I wtedy dopiero zauważa się problem. Dla kogo żyć? Znajomi, których zawsze krytykowaliśmy za nie wystarczające poświęcanie się pracy mają rodziny, domy dzieci, Pozostaje bycie dobrą ciocią i wibrator. Ale tu również kolejny zawód - bo tak jak w sloganie Hondy First man, then machine - nic nie zastąpi normalnych ludzkich relacji i wzorców - żaden substytut.  Zapytacie się po co to wszystko piszę. Cóż są to moje subiektywne obserwacje. Poruszam się w kręgu różnych pokoleniowo i rocznikowo ludzi - ale widzę te same błędy na różnym etapie ich popełniania. Widzę jak moi rówieśnicy z roku robią "kariery" zawodowe, jak odtrącają ludzi im bliskich po to tylko by uzyskać pozycję w korporacyjnym stadzie. Ale obserwuję również starsze pokolenia - zdesperowane singielki poszukujące partnerów, ludzi którzy "dorobiwszy się" nie mają kiedy i po co wydać zarobionych pieniędzy - no bo przecież nie można żyć pracą dla przyjemności po wsze czasy. Całokształt moich obserwacji w tej materii mnie przeraża, gdyż można to podsumować jednym prostym przykładem. Nie można mieć ciastka, uprzednio je zjadłszy. Kierując się czystym egoizmem budując karierę trzeba mieć też trochę altruizmu i empatii dla innych. Ten rodzaj egoizmu nie popłaca, ponieważ tak naprawdę to nasz pracodawca jest jego beneficjentem, a my łudzimy się jego szczęściem, zamiast zadbać o własne zawczasu. 

piątek, 14 stycznia 2011

Smoleńsk TV - czyli witamy w USA

Powszechna amerykanizacja wzorców kulturowych, medialnych oraz światopoglądu w Polsce postępuje w nadzwyczaj intensywnym tempie. Przyznajcie się szczerze czy nie denerwuje Was ciągłe rozgrzebywanie i omawianie sprawy katastrofy w Smoleńsku? Ostatnio znów temat intensywnie powrócił do mediów. Można by powiedzieć, iż od roku tak naprawdę nie ucichł ponieważ sprawa tego gdzie postawić krzyż, również doń nawiązywała. Powstaje pytanie - czy nie mamy innych problemów jako naród? Czy nasza gospodarka rozwija się na tyle prężnie, że od roku czasu nie warto poświęcać jej uwagi? Żeby było jasne - abstrahuję tu od podziałów partyjnych - uważam, że ktokolwiek by nie rządził, działoby się podobnie (może gdyby PiS był u władzy sytuacja byłaby jeszcze bardziej wyekstrapolowana). Szkoda, że społeczeństwo nie jest informowane o postępach w przygotowaniu do Euro (nie chodzi tylko o autostrady, ale choćby o bazę hotelową), nikt nie interesuje się losem powodzian z 2010 r. i zweryfikowaniem, czy coś zostało zrobione, by sytuacja nie powróciła w 2011. Ważne by Prezydent leżał na Wawelu, Krzyż w Kościele (choć czy nie powinien wrócić przed pałac?). A co z choinką, no bo jeśli Krzyż ma wrócić to musi mieć miejsce... I tak akcja napędza akcję, a naród skupia się na rozpamiętywaniu tragedii, krzywd, przestępstw, strachu, złości, agresji a nie rozlicza rządzących (na poziomie krajowym, samorządowym, każdym). Spytacie jakie amerykańskie wzorce zapożyczyliśmy? Przede wszystkim poszukiwanie taniej sensacji. Zabójstwa, kradzieże gwałty, katastrofy - czy czymś innym zajmują się nasze media. Jakieś pozytywy? Hmm poza WOŚP nie przypominam sobie. No może raz na 4 lata zdarzają nam się pobożne przedwyborcze życzenia/obietnice, których nie rozliczamy. Za to społeczeństwo boi się wyjść na ulice, korzystać z życia. Stajemy się zastraszeni jak amerykanie. Swoją droga dla lepszego udokumentowania tej tezy polecam dokument "Zabawy z Bronią" Michaela Moore'a. Nic dodać, nic ująć...

Od autora...

Witam wszystkich czytelników! Witam ponownie, ponieważ mój eksperyment z prowadzeniem własnej strony internetowej nie do końca wypalił ze względu na fakt, iż doba posiada tylko 24 h, a nie jak poprzednio zakładałem 25 h, stąd godzina na konstruowanie własnego www niepostrzeżenie umknęła. Mam nadzieję, iż ta, może nieco prostsza forma bloga, gdzie twórcy serwisu niejako a priori zadbali o ergonomię interface'u i mniejszą czasochłonność tworzenia, sprawdzi się w moim przypadku. Wiem, iż poprzednio dorobiłem się kilku wiernych fanów, których nie mam zamiaru drugi raz zawieść. Poprzednie posty oczywiście wciąż dostępne są na www.husarz.cba.pl , natomiast w tym serwisie ruszam z nowymi pomysłami, obserwacjami i krytyką, nie oglądając się za siebie. To co było nie wróci, pamięć jest temu należna, lecz nie rozpamiętywanie. 


Zdravim,