USA wielu z nas kojarzyć się może z wartościami takimi jak wolność, demokracja, stabilizacja i pokój. Może, ale nie musi... Ja postrzegam weń wartości nieco odmienne - jak odwieczna chęć poszerzenia swojej strefy wpływów, dająca kontrolę nad "demokracją" i "pokojem" poprzez uzależnienie gospodarcze i militarne. Wartości te bezpośrednio zostały transponowane z zimnowojennej doktryny Reagana. Stabilizacja oczywiście i przede wszystkim ale tylko na warunkach UN / NATO w których to organizacjach USA posiada większość militarną, a więc i decyzyjną. Można by rzec - mają potencjał, chcą pomagać - należy takie rzeczy docenić i popierać. Niestety nie wierzę w świat idealny, tym bardziej jeśli wymaga on milionów $ zaangażowania dla idei ;) . Zimna wojna dawała amerykanom swoistą wymówkę do prowadzenia akcji militarnych, wywierania nacisków na rządy poszczególnych państw - bo przecież było to uzasadnione. No ale wszystko co dobre kiedyś się kończy (tak jak czysta toaleta) i należy zacząć używać białych rękawiczek. Dlaczego wysnuwam aż tak radykalne wnioski zapytacie. No cóż po prostu nie przypominam sobie interwencji UN ani NATO na Kubie, gdy USA wspierało rewolucję kubańską Castro przeciwko dyktaturze Batisty, ani również w Nikaragui, gdzie supportowało lokalne antykomunistyczne contras. Przykładów można przytaczać wiele. Była to od zawsze amerykańska strefa wpływów - a więc Stany Zjednoczone nie musiały udawać, iż potrzebują "wsparcia" innych sojuszników by pod patronatem demokracji zapewnić uciśnionym szczęście. Trudniej było w Afganistanie - tu już trzeba było użyć czyichś innych rąk, by stryjek Saszka się nie pogniewał za gmeranie u jego granic. Przypadkiem znaleźli się lokalni mudżahedini i tak dofinansowano i przeszkolono globalny terroryzm. Lojalny partner u boku największego wroga postanowił pójść własną drogą. Nie sprawdziły się teorie, iż wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, gdyż świat islamski wyznaje własne zasady i wartości. Niestety nie wyciągnięto wniosków...
Egipt jest krajem, który od zawsze był symbolem stabilności, niezmienności granic (poza czasami starożytnymi). Wszystkie główne miasta i stolica pozostają niezmienne od tysięcy lat, tak samo jak poglądy i wartości lokalnej ludności. Co więcej Egipt jest jednym z niewielu państw arabskich, stosujących ustrój demokratyczny (a konkretnie umiarkowaną republikę prezydencką). System prawny Egiptu oparty jest na prawie anglosaskim, prawie islamskim i kodeksie napoleońskim. Wszystko to działało przez całe dziesięciolecia. Dlaczego więc nagle rewolucja? Nic nie dzieje się bez przyczyny. Jako kraj islamski Egipt zawsze wspierał (co wielokrotnie udowodnił, chociażby Wojną Sześciodniową) dążenia Palestyny do niepodległości, i to najlepiej w granicach sprzed 1948 (powstanie Izraela). Z wiadomych względów Wujowi Samowi się to nie podoba. Prezydentura Mubaraka co prawda gwarantowała spokój i nie uczestniczenie w konflikcie palestyńsko-izraelskim, ale opierała się na stanie wojennym trwającym niezmiernie od 1981 r.- który hamować miał rozwój islamskiego ekstremizmu i walkę z Al-Gama'a al-Islamiyyą dążącą do utworzenia państwa islamskiego w Egipcie. Obecne protesty w Egipcie wyrażają opinie społeczeństwa, które od 30 lat żyje w stanie wojennym. Nikt dotąd nie udzielał temu państwo wsparcia - bo przecież "jakoś się kręciło". Amerykanie zadowoleni byli z sojusznika, którego sami pomogli obsadzić - a obecna ich interwencja pod pretekstem troski o Egipt (namawianie Mubaraka do rezygnacji przez Obamę) ma za zadanie pomoc w utrzymaniu status quo i obsadzenie stanowiska godnym, "nie wychylającym" się za mocno następcą, tworząc fasadę zmian dla społeczeństwa ich rządnego. Nie ma to jednak na celu przeprowadzenia gruntownych reform, które pozwoliłyby uleczyć sytuację gospodarczo finansową kraju (ogromny dług publiczny) i przyhamować tym samym rozwój ekstremizmu islamskiego - lecz stabilizację poprzez zapewnienie pasywności Egiptu w polityce międzynarodowej. Jak zwykle ucina się łeb Hydrze, nie wyrzucając zwłok. A łeb odrasta... Wszystko jest kwestią czasu.